top of page

Teneryfa 'Welcome to!' Część II: wulkan i pustynia

W marcu 2015 roku wraz z moim kolegą Krzyśkiem, odwiedziliśmy Teneryfę z zamiarem bardzo aktywnych wakacji. Wspinaczka na wulkan Teide, który jest najwyższym szczytem należącym do Hiszpanii siegającym 3718m n.p.m. była obok kursu nurkowania jedną z rzeczy, które udało nam się zrobić i naprawdę było absolutnie fantastycznie!

Nie korzystaliśmy z kolejki, którą można wjechać na jakieś 3500m n.p.m., lecz poszliśmy szlakiem nr 7 do schroniska Refugio de Altavista ulokowanego na wysokości 3260m n.p.m. Tu spędziliśmy noc na łóżkach piętrowych wraz z grupą około 10 osób a w tym dwóch panów, którzy to chórkiem chrapali przez całą noc na zmianę. Zamiast spać śmiałam sie przez całą noc z komentarzy Krzyśka próbujacego usnąć nade mną i klnącego jak szewc pod nosem na owych 'chórowiczów'.

Wstaliśmy chwilę po 4.00 rano by wdrapać się na szczyt w zupełnej ciemności i zaczekać na górze na piękny wschód słońca. A było warto! Siedzieliśmy na czubku niemalże pół godziny podziwiając grę świateł przy wschodzie słońca. Widok rozpościerał sie na całą wyspę - całe jej wybrzeże - wulkan znajduje się bowiem w środku wyspy, więc oferuje widok na wszystko do okoła. Krzysiek nie spodziewając się na goracej Teneryfie zimnej temperatury na tej wysokości nie zabrał ze sobą kurtki. Na szczęście przytulił się do gorącej skały - buchało parą wodną i woniło siarką, ale było cieplutko. Dodam w tym miejscu, że ostatnia erupcja wulkanu Teide miała miejsce w 1909 roku.

Stamtąd, już po nacieszeniu oczu wspaniałym widokiem, zamiast wracać tą samą drogą poszliśmy 'zwiedzać' dalej, zupełnie innym szlakiem w kierunku formacji skalnych Rodriguez. Szczegół, że mieliśmy ze sobą tylko 0.5L wody, pół słoika dżemu malinowego i może z 8 ciastek na nas obojga - jak się bowiem okazało w Altavista jest woda do mycia, ale nie ma wody zdatnej do picia nawet po przegotowaniu, a maszyna stojąca w holu wydaje jedynie strasznie małą i raczej marną kawę, herbatę i coś co ma że niby przypominać zupkę... Tak więc o przysłowiowym 'suchym pysku' maszerowaliśmy przez ten pustynny obszar od 7.00 do 14.00 - nie muszę chyba tłumaczyć, że im schodziliśmy niżej i bliżej czasu południa słońce bardziej prażyło dająć nam w kość niemiłosiernie i smażyło nas niczym jajka na patelni haha A gdzie tylko spojrzec pustynia... i jak tu nie zaśpiewać: 'nie ma, nie ma... wody na pustyni' ;-) Ale, nie ma problemu, bo jak powiedział Maksymilian w Seksmisji: 'Uwaga, grupa! Kierunek – wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja'. No więc w drogę haha

Mószę powiedzieć krajobraz absolutie niesamowity i godny polecenia - absolutnie jak z Marsa - jeszcze lepszy niż szlak 7 do Altavista - zero ludzi - na całej trasie spotkaliśmy dokładnie cztery osoby. Za to towarzystwa dotrzymywały nam jaszczurki. Nawet nie wiem kiedy zaczełam recytować fragmenty Sonetów Krymskich Mickiewicza: 'wpłynąłem na suchego przestwór oceanu'... to to słońce...

A już najbardziej komicznie wygłądaliśmy po dojściu do owych skał Rodriguez, do których specjalnie dojeżdżają wycieczki autokarowe np. z Los Christianos. Ludzie wysypują sie z autobusu na parkingu a panie nie rzadko na 'szpileczkach', wedrują 200-300 metrów z aparatami, pozowanko, selfików kilka, nawet bez grama kurzu na sobie. A na to zza skał wyłaniają się dwa ufoludy w postaci Ani i Krzyśka sponiewierani jak cię nie moge... haha

To była wspaniała zabawa, jednak gdy dotarliśmy z powrotem do cywilizacji kelnerka w restauracji na parkingu/punkcie informacyjnym nieopodal skał Rodriguez nie nadążała napełniać mi kolejnych szklanek soku i wody - myślę, że wypiłam co najmniej 2 litry za jednym zamachem.

To jednak nie był koniec podróży bo przecież nasza wynajęta 'Pandziora' stała zaparkowana po 'z lekka' innej stronie wulkanu... Taki kolejny mały szczegól... A że mmo zmeczenia nie chciało nam się czekać na autobus, który przyjeżdża pod wulkan tylko dwa razy dziennie: około 09:00 i 16.00 (ma przystanki przy Rodriguez, przy kolejce na Teide i przy początku szlaku nr 7 gdzie własnie czekała na nas zaparkowana Pandziora).

Podreptaliśmy więc dalej. Na początku próbowaliśmy złapać autostop, ale niestety wyglądaliśmy chyba zbyt podejrzanie by ktoś chciał się zatrzymać - a i przejeżdżających samochodów było jak na lekarstwo. Obraziliśmy się więc i poszliśmy dalej 'z buta' szlakiem nr 19 by po kolejnych 2 godzinach w końcu doczłapać do Pandziory naszej najwspanialszej!

Dobra robota, że wzięliśmy klapeczki japonki na zmianę z ciężkich i gorących na tej żarówie butów trekkingowych. Byliśmy na ostatnich nogach, ale to była taka fantastyczna przygoda, że wróciłabym w każdej chwili, bez najmniejszego wahania.

A oto krótki filmik z owej wędrówki:

A dla zainteresowanych:

- wulkan Teide znajduje się w obszarze Parku Narodowego Teide i by wejść na szczyt należy wykupić specjalne pozwolenie: dziennie wpuszczana jest tylko okreslona ilosć osób i każdy ma przypisane okno około 1.5 godziny by przejść z kolejki na 3,500m n.p.m. na szczyt i spowrotem do kolejki; pozwolenie mozna kupić internetowo, ale odpowiednio wczesnie by się nie zdziwic, ze już wszystkie bilety wykupone! proponuję z miesiac wcześniej; ta opcja nie pozwoli jednak dotrzeć na szczyt przed wschodem słońca, ale tez jest fajnie i zdecydowanie warto bo widoki są jak z Marsa :-)

- dla ambitniejszych i majacych wiecej czasu, którzy chcą wejść na wulkan, spać w schronisku i rano ujrzeć wschód słońca ze szczytu - miejsce w Altavista należy również zarezerwować internetowo z odpowiednim wyprzedzeniem, i ci którzy tę opcję wybrali maja prawo wejść na szczyt już bez dodatkowego pozwolenia, ale pod warunkiem, że zejdą przed - o ile pamiętam - 9.30 rano.

Jeśli ktoś ma jakieś pytania chetnie doradzę - proszę tylko wysłać wiadomość przez podany na blogu kontakt.

Tags:

bottom of page